Wielu z nas zna Brandona Sandersona dzięki kultowej już
serii „Archiwum Burzowego Światła”, jednak jest on również rozpoznawany dzięki
powieściom ze świata science fiction. W ubiegłym roku swoją premierę miał
pierwszy tom jego kolejnego projektu w gatunku fikcji naukowej pt. „Do gwiazd”
będący rozpoczęciem serii „Skyward”. Poniżej załączam wam opis drugiego tomu
„Wśród gwiazd”.
„Kontynuacja bestsellerowej powieści „Do Gwiazd”.
Pasjonująca opowieść o dziewczynie skrywającej pewną tajemnicę w świecie
toczącym kosmiczną wojnę z rasą okrutnych obcych, w której stawką jest
przetrwanie ludzkości. Przez całe życie Spensa marzyła o lataniu. Chciała
dowieść, że jest równie dzielna jak jej ojciec. Została pilotem, ale wtedy
odkryła druzgocącą prawdę o swoim ojcu. Plotki o jego tchórzostwie okazały się
prawdziwe ‒ zdezerterował w trakcie bitwy z Krellami. A w zasadzie jeszcze
gorzej, bo zwrócił się przeciwko swoim i zaatakował ich. Dziewczyna jest pewna,
że kryje się za tym coś więcej. Jest przekonana, że cokolwiek przydarzyło się
ojcu w jego myśliwcu, może także zdarzyć się jej. Kiedy przedostała się za
pierścień fortów broniących jej planetę, usłyszała gwiazdy ‒ i było to
przerażające przeżycie. Spensa odkryła, że wszystko, czego uczono ją o jej
świecie, jest kłamstwem. A do tego odkrywa również kilka faktów o sobie ‒ i
jeśli będzie musiała, poleci na koniec galaktyki, żeby ocalić ludzkość…”
Ostatnio miałam przyjemność zapoznać się z kontynuacją
przygód Spensy i jej przyjaciół. Czy było udanie?
Sanderson w końcu porzuca ekspozycje świat, która jest u
niego dość istotna, na rzecz akcji – czegoś na co czekam najbardziej w każdej
jego książce. Nie zrozumcie mnie opacznie, ale czytelnicy tego autora
zrozumieją to co określam „syndromem Sandersona”. Często, szczególnie w
pierwszym tomie, przez pierwsze 100-150 stron autor prowadzi obszerną
ekspozycję świata, który jest tak skomplikowany, że masz wrażenie, że za moment
Twój mózg eksploduje. Jednak z biegiem lektury, zaczynasz mu za to dziękować,
bo opisana historia, jest zwyczajnie skomplikowana i bez tego modelu ekspozycji
cieżko jest przebrnąć.
Autor potrafi sprawić, że leje się krew, czego momentami
brakuje mi w science fiction, ale wiem, że jest szansa, że jeszcze to nadrobi.
Każda opisana przez niego scena bitwy jest tak realistyczna, że masz wrażenie,
że sam siadasz za sterami M-Bota i bierzesz w niej udział. Uczucia bohaterki
stają się Twoimi. Moim zdaniem Sanderson wygrywa tym, że potrafi niezwykłe i
skomplikowane rzeczy „sprzedać” w przystępny sposób. Wygrywa też brak wątków
miłosnych. Wiem, że wiele osób zapewne rozkochuje się w takich historiach, ale w
tym konkretnym przypadku nie ma ona sensu. Wiele osób, które nie czytało
pierwszego tomu, może pytać „Dlaczego?”. Odpowiedź jest relatywnie prosta. W
historii pełnej krwi, młodych ludzi mobilizowanych do walki, pełnej trudnych i
bolesnych decyzji poprowadzenie watku romantycznego z jednej strony jest nie na
miejscu, a z drugiej mogłoby sprawić, że stracimy parę, której kibicowaliśmy.
Czy książka traci na jego braku? Nie! Jest pełna humoru, akcji, ale też
wzruszeń. To ostatnie jest charakterystyczne dla mojej lektury Sandersona. Płaczę
przy jego książkach jak bóbr niezależnie od gatunku.
Czy Sanderson daje radę w sci-fi?
Absolutnie tak, a kto nie wierzy zwyczajnie musi to
sprawdzić!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz